„Chcę Clarę”.
Richard niechętnie zaczął uważniej przyglądać się Clarze.
Zanotował szczegóły:
Sposób, w jaki cierpliwie zaplatała włosy Amelii, nawet gdy ta się wykręcała.
Sposób, w jaki klęczała na wysokości Amelii, słuchając, jakby każde słowo miało znaczenie.
Sposób, w jaki Amelia śmiała się – swobodnie, radośnie – tylko wtedy, gdy Klara była w pobliżu.
Klara nie była wyrafinowana. Ale była delikatna. Nie używała drogich perfum – pachniała czystym praniem i ciepłym chlebem.
Nie mówiła językiem miliarderów, ale rozumiała serce samotnego dziecka.
I po raz pierwszy od lat Richard zadał sobie pytanie:
Czy szuka żony do swojego posągu… czy matki dla swoich córek?
Stojąc przy ołtarzu Richard w końcu zrozumiał.
Przez lata budował swoje imperium na kontroli i pozorach.
Ale fundamentem jego przyszłości – jedynego imperium wartego ochrony – była miłość.
Amelia promieniała, szarpiąc Clarę za rękaw.
„Widzisz, mamo? Powiedziałam tacie, że to ty”.
Clara pocałowała ją w czubek głowy.
„Tak, kochanie. Miałaś rację.”
I po raz pierwszy od dawna Richard Lancaster zdał sobie sprawę, że…
nie znalazł po prostu kobiety.
Znalazł rodzinę, jakiej nie dałoby się kupić za żadne bogactwo.
